Bryłę domu z tarasem dostosowano do rozmieszczenia drzew na działce – ma kształt przekoszonego, „kopniętego” latawca. Ale to niezwykły latawiec – mocno związany z ziemią, stąd jego blaszany pancerz na dachu i północnej elewacji.
Podwarszawska Owczarnia, granicząca z Podkową Leśną, znanym miastem ogrodem, zawdzięcza nazwę hodowli wełnistych parzystokopytnych prowadzonej tam od XVII wieku przez jezuitów. W celach gospodarczych zakonnicy częściowo wykarczowali lasy, dlatego wieś nie ma starodrzewu tak imponującego jak podkowiański, jest tu natomiast więcej słońca i otwartej przestrzeni. Państwo Monika i Dominik właśnie w poszukiwaniu słońca porzucili mieszkanie wynajmowane w cienistej i chłodnej Podkowie.
Ich domu w Owczarni prawie nie widać od strony ulicy, chowa się za wysokim ogrodzeniem z zabejcowanych na czarno desek sosnowych. Gdyby nie kładka nad rowem melioracyjnym trudno byłoby dostrzec furtę prowadzącą do ogrodu – parkan jest jednolity na całej szerokości, nie boi się pajęczyn ani żywicy, dobrze się komponuje z rzędem wysokich świerków, pniem dębu porośniętego hederą. Matowe, poszarzałe deski robią wrażenie, jakby stały tu od lat. – Stawialiśmy ogrodzenie sami przy 30-stopniowym upale. Zamiast pojechać na wakacje – opowiada pani Monika. I nie jest to ostatnia taka historia. Dom w Owczarni to dom prywatny i osobisty: nie tylko dobrze schowany, wycofany w głąb działki, ale także noszący ślady własnoręcznej pracy właścicieli i ich zaangażowania w budowę.
„Kopnięty” latawiec
Wśród inspiracji, które właściciele podsunęli architektom z pracowni Beczak/Beczak/Architekci, były rustykalne, wiekowe domy w Big Sur w Kalifornii, stawiane z rodzimego drewna sekwoi, szarzejącego od słońca i wiatru, wczepione w skalne wybrzeże i wykorzystujące jego potencjał. Podobne domy wznosili amerykańscy pionierzy kolonizujący Zachodnie Wybrzeże, a później hipisi uciekający od społecznych norm i konwencji.
– W Kalifornii widać szacunek budowniczych dla piękna krajobrazu. My też nie wyobrażaliśmy sobie, że wytniemy drzewa na naszej działce – podkreślają właściciele. I tak punktem wyjścia projektu stały się okazały dąb, jabłonie, orzech w narożniku, a przede wszystkim świerk zlokalizowany prawie na środku pięciokątnej działki (1084 m2). Dziś dają temu miejscu patynę starego ogrodu. Żeby mogły zostać, trzeba było jednak przesunąć budynek w głąb działki, przytulić, jak mówi pani Monika, do tylnego ogrodzenia. Te wyjściowe założenia zainspirowały architektów do niesztampowych rozwiązań.
– Słucham inwestorów, wyczułam pewną otwartość. Nie chciałam dokładnie powielać ich światowych propozycji i inspiracji, bo przerysować cudzy dom, to żadna sztuka i nigdy tego nie robimy. Poprosiłam, żeby pozwolili mi coś zaproponować. To było szukanie wspólnej drogi – mówi architekt Magdalena Beczak. Aby dostosować rzut budynku z tarasem do rozmieszczenia drzew na działce, nadano mu kształt przekoszonego, „kopniętego” latawca.
Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego narzucał dwuspadowy dach o kącie nachylenia 30 stopni. W zaprojektowanym obiekcie kalenicę poprowadzono w kilku kierunkach – wspina się ona ku górze, tworząc bryłę nieforemną, która na jednym skraju ma 5 m wysokości, w najwyższym punkcie ponad 8 m., a w szpicy narożnika od strony wschodniej niecałe 2,5 m. Dach jest dwuspadowy, od strony tarasu ścięty.
Samospełniająca się przepowiednia
Lądowanie przekoszonego latawca w Owczarni nie obyło się jednak bez problemów. Ponieważ w momencie kupna na działce stał przeznaczony do rozebrania wiejski dom, nikt nie podejrzewał, że postawienie standardowych fundamentów okaże się niemożliwe. Zaskoczenie przyszło dopiero na etapie projektu budowlanego. Technik, który przyjechał, żeby wykonać odwierty, nie miał wystarczająco długiego wiertła, musiał pojechać po inny sprzęt. Badania geotechniczne, które przeprowadził, wykazały, że gleba jest torfowa miejscami nawet do głębokości 9 m. Trzeba było przeprojektować fundamenty i konstrukcję. Budynek miał stanąć jak na szczudłach.
Początkowo koszt tego przedsięwzięcia szacowano na dodatkowe 90 tys., ostatecznie spadł o dwie trzecie. Na szczęście w tym samym czasie dom budował sąsiad. Miał te same problemy. Palowanie przeprowadzono wspólnie, co pozwoliło zredukować nieprzewidziane wydatki. – Śmialiśmy się później w pracowni, że zemściły się na nas przygotowane wcześniej wizualizacje domu. Wykonane w romantycznej konwencji bagienno-mgielnej stały się samospełniającą przepowiednią – opowiada architektka. Na działce wykonano około 30 betonowych słupów różnej długości, tak by sięgnęły stabilnego podłoża. Dopiero na nich posadowiono płytę żelbetową, na niej ściany fundamentowe i ściany budynku.
Ważne decyzje
Od strony południowej rosną tu wieloletnie drzewa z potężnymi koronami. Aby ustalić, gdzie w ogrodzie jest najwięcej słońca i gdzie w konsekwencji ma się znaleźć część dzienna z salonem, architekci, jak mówią, uczestniczyli w życiu codziennym działki. Razem z panią Moniką godzina po godzinie badali nasłonecznienie. Zdecydowano się na okna poziome, ponieważ przez nie słońce wpada dłużej i jest go więcej. Aby nie podnosić kosztów, zadbano o to, by wszystkie miały standardowe rozmiary dostępne na rynku. Najszersze okno w salonie ma 5,8 m szerokości i jest wysokie na 1,8 m. Zostało przedzielone na środku dwuteownikiem (decyzja o powiększeniu zapadła dopiero w trakcie budowy, stąd potrzeba podparcia). Uzyskany horyzontalny układ właściciele porównują do obrazu filmowego – nie bez powodu naprzeciw okna stanęła sztruksowa kanapa. Pozwala się cieszyć widokiem jak w kinie. Domownikom zależało też na szerokich parapetach, na których chcieli czytać i odpoczywać. Powstały ze sklejki i mają wielkość dopasowaną do wymiarów rękodzielniczych materaców przywiezionych z podróży.
Architektura ujmowania
Skomplikowana bryła wymagała dużej precyzji i od architekta, i od wykonawcy. – Każda krokiew jest tu inna, ma inną geometrię. Trzeba je było bardzo szczegółowo rozrysować, a potem uważnie rozmieścić. Wykonawca zrobił to po mistrzowsku. Niewielu by podołało – zaznacza architektka.
Przepisy dotyczące sytuowania budynków określają minimalną odległość ściany bez okien od granicy działki na 3 m. Ściany z oknami – na 4 m. Aby można było umieścić okna od północy, zaprojektowano je we wnękach. – To jest architektura ujmowania, wycinania w bryle. Jest masyw, w którym rzeźbimy. I niektóre części, jak otwory okienne czy zarys dachu przesłaniającego taras, dosłownie wyglądają, jakby zostały ucięte nożem w papierze. Takie projektowanie to trochę zabawa formą, ale podporządkowana wymogom funkcjonalnym. Przykładowo, narożnik we wschodniej części powstał, aby pomieścić kominek, ale dzięki niemu całość nabrała dynamiki. Na innej działce ten dom by się nie odnalazł. Powstał dla konkretnego miejsca i konkretnych ludzi – dodaje.
Wiadomo było od początku, że będzie dużo drewna. Prawie surowego, niezabezpieczonego – jak w stodołach albo domach amerykańskich pionierów. Deski na elewacji oszlifowano, ale nie są gładkie, raczej celowo przaśne, z zadrami. – Podoba mi się, jak wiejskie stodoły srebrzą się w słońcu. Taki też miał być ten dom. Chcieliśmy, by z wiekiem szarzał – podkreśla właścicielka.
Od strony północnej elewację tworzy grafitowa blacha kładziona na rąbek stojący, która jest przedłużeniem dachu na zewnętrzne ściany budynku, trochę jak sztywny płaszcz narzucony na ramiona i opadający do ziemi. – Domyka całość, sprawia, że dom nie jest jednolitą, drewnianą puszką – mówi architektka. Z powodu tej blaszanej skóry znajomi ochrzcili budynek pancernikiem.
Raz blednie, raz się rumieni
Długa oś komunikacyjna łączy pokoje dzieci z częścią dzienną. Jest wąska i wysoka – nad głową widać fragmenty krokwi i przechyloną płaszczyznę dachu, który również w pozostałych częściach domu silnie zaznacza swoją obecność. Niektóre obszary – jak salon czy strefa wejścia – są bardzo wysokie, niekonwencjonalna pod tym względem jest m.in. sypialnia na piętrze, która w najwyższym punkcie ma aż 5 m, a więc wysokość dwóch kondygnacji. Wysokość dobrze też widać z piętra – pozostawiono tu pionową szczelinę, przez którą można zobaczyć dolny korytarz (i zawołać dzieci). Architekci świadomie grają w budynku wysokością przestrzeni, skłaniają oko, by wspinało się po ścianach. Grają też światłem i cieniem. Promienie słońca nie oświetlają wnętrza równomiernie – strefy jasne i ciemniejsze przechodzą jedna w drugą.
W środku przede wszystkim zwracają uwagę materiały o niejednolitej strukturze i kolorystyce. To 169 m2 powierzchni użytkowej tak surowej, jak tylko można sobie wyobrazić. Inwestorom zależało na tym, by płaszczyzn nie trzeba było wykańczać. Było to rozwiązanie tańsze i pozwalało szybciej ukończyć dom. Dlatego wnętrze pokazuje elementy konstrukcyjne. Nie schowano betonowych belek pod tynkową gładzią, nie zamaskowano łączeń szpachlą. Dom jest wyrazisty i szczery. Ściany wewnętrzne zostały wymurowane z cegły zwykłej pełnej, która raz blednie, raz się rumieni, zależnie od stopnia wypalenia. Posadzka (za wyjątkiem salonu) jest z polerowanego betonu. Przestrzeń między krokwiami wypełnia sklejka, z niej wykonano też stopnie betonowych, wylewanych na miejscu schodów, pod którymi mieści się spiżarnia. Okap jest z blachy kortenowskiej – materiału pokrywającego się rdzawym nalotem, zazwyczaj wykorzystywanego na elewacjach, rzadko we wnętrzach, jeszcze rzadziej jako wykończenie urządzeń kuchennych. W kilku miejscach pozostawiono widoczne rury aluminiowe służące do wentylacji pomieszczeń. Na ceglanych ścianach – czarne kable elektryczne. Ścianę w toalecie pokrywają pociemniałe deski zachowane z domu, który wcześniej stał na działce – właścicielom zależało na tym, by wykorzystywać materiały, które zostały z rozbiórki lub z budowy. Najbardziej radykalnie tę estetykę ujawnia strop nad częścią dzienną. To prawdziwy technologiczny beton, którego z reguły nie przeznacza się do oglądania. Szalunki z płyt OSB zostawiły wyraźne ślady na powierzchni, ma ona nierównomierną barwę, miejscami zielonkawą, gdzie indziej brunatną. – Taki beton to zawsze loteria. Płyty szalunkowe weszły w reakcję chemiczną ze związkami obecnymi w kruszywie. Może znalazła się tam odrobina pierwiastków z grupy metali i to one nadały ten odcień – tłumaczy architektka. Ale nikomu nie zależało na tym, żeby dom był wymuskany. – Lubię rdzewiejące, niszczejące materiały, nieheblowane, nielakierowane deski, zardzewiałe blachy samochodów porzuconych na pustyni. Fascynują mnie. Uważam, że wtedy wyglądają najpiękniej. Chcieliśmy mieć dom do mieszkania, nie do sprzątania. Glazury i gres to dla nas materiały nieprzyjemne i zimne. Przy nich beton i drewno mają jakąś swojskość, przytulność – dodaje właściciel, który osobiście pracował nad wykańczaniem domu. Kładł między innymi sklejkę między krokwiami, a z żelaznego pręta i drewnianych słupków (resztek z konstrukcji antresoli) własnoręcznie wykonał barierkę schodów, ze sklejki złożył bibliotekę w gabinecie.
– To był rok ciężkiej harówy. Wszystko się działo w zabójczym tempie. Ekip przyjeżdżało tyle, że nie miały gdzie parkować, straż miejska nie nadążała z wlepianiem mandatów. Ale wszystkie prace w grafiku robione były na czas. Zaczęliśmy budowę w maju, a na Wigilię już mieszkaliśmy. Kiedy się tu wprowadziliśmy, dom nie miał jeszcze elewacji, salon był tynkowany, przez trzy miesiące tłoczyliśmy się w pokojach synów. Codziennie po pracy wracałem i zakasywałem rękawy. Lubię prace stolarskie. Miałem i wciąż mam z tego wiele frajdy i zadowolenia – zaznacza. Lista projektów do zrealizowania sięga 2019 roku i ciągle coś na niej przybywa.
W nietypowym pod wieloma względami domu w Owczarni zwraca uwagę zwłaszcza jedna cecha rzadko spotykana we współczesnym polskim budownictwie jednorodzinnym. Widać tu akceptację naturalnego starzenia się materiałów, wpisanych w ich urodę niedoskonałości i błędów. To melancholijna estetyka, która umieszcza człowieka i jego wytwory w szerszym porządku: nic nie trwa wiecznie, zmiana jest siłą jednocześnie destrukcyjną i napędową, a niedokończenie – jej stałym elementem.
Wyczytane z planu
Na osi głównego wejścia umieszczono okno, które integruje dom z zielenią wokół niego. Prostopadle do osi wejścia głównego biegnie główna, długa oś komunikacyjna. Na jej krańcach również są przeszklenia i mają tę samą funkcję – otwierają dom na przestrzeń wokół niego. Wysoki, strzelisty korytarz łączy dwa pokoje dziecięce (z łazienką i WC) po stronie zachodniej z częścią dzienną: kuchnią, jadalnią i salonem, po stronie wschodniej. Centralnie położone są gabinet oraz schody, które prowadzą do sypialni i łazienki na piętrze.
Plany domu
Zdjęcia jankarol.com
Projekt architekci Magdalena Beczak, Maciej Beczak, pracownia Beczak/Beczak/architekci