Domy z 30-letnim stażem
Jedne z nich zestarzały się lepiej, inne gorzej, ale większość wymagała przez ten czas napraw i remontów. Sprawdziliśmy, jak się mają domy, które są rówieśnikami miesięcznika – czy dobrze służą mieszkańcom, jakie remonty były potrzebne. Zapytaliśmy o to architektów, których domy pokazaliśmy w pierwszym roczniku „Muratora”.
Lata 80. ubiegłego wieku to nie był dobry czas na budowanie domu. Były wielkie społeczne potrzeby, ale na rynku brakowało materiałów budowlanych. – Wówczas byliśmy niezwykle zacofani w stosunku do świata. W przeciągu tych 30 lat bardzo zmieniły się rozwiązania techniczne. Dokonał się ogromny, szokowy postęp i domy z tamtych lat gwałtownie się zestarzały – wspomina architekt Wojciech Mieszkowski.
Pierwszy problem, z którym musieli się uporać inwestorzy, to normatyw powierzchni. Trzeba się było bowiem zmieścić na 110 m2 powierzchni użytkowej (jeśli ktoś miał prawo do pracy w domu, było to o 30 m2 więcej). Projektanci fałszowali dane dotyczące powierzchni, żeby dom można było zbudować. – Dla budynku jednorodzinnego limit powierzchni całkowitej wynosił 220 m2, a dla dwurodzinnego 270 m2 – opowiada Tomasz Lipiński współpracujący z architektem Markiem Skrzyńskim. Dlatego też pierwszą myślą inwestorów było maksymalne wykorzystanie dopuszczalnej powierzchni, budowało się jak najwięcej, tyle, ile się da.
W 1983 r. wszyscy mieli inne podejście do przestrzeni niż teraz. Żyło się wtedy w ograniczeniach dotyczących powierzchni. Ludzie byli przyzwyczajeni do małych mieszkań. – W bloku mieszkałem w trzypokojowym mieszkaniu o powierzchni 46 m2. Największy pokój miał 14 m2, kuchnia 5 m2, a łazienka 3 m2. Mimo tej niewygody ludzie byli dumni, że mają własne mieszkanie – wspomina Wojciech Mieszkowski.
– W domu zmieniało się podejście do powierzchni. Miał być ciekawy w sensie przestrzeni, duży – z dużym pokojem, z dobrą akustyką. Jednak nowe spojrzenie nie zawsze dotyczyło kuchni czy łazienki – opowiada dalej Wojciech Mieszkowski. Wiele domów sprzed 30 lat ma ogromne różnice funkcjonalne w stosunku do projektowanych obecnie.
Modne i pożądane były strome dachy. Po latach dominacji kostek z lat 70. były innym, nowym rodzajem architektury. Ale był jeszcze jeden powód popularności tego kształtu dachu. Jak tłumaczy Tomasz Lipiński, bardzo stromy dach dawał dodatkowy zysk powierzchni użytkowej, dlatego niektóre z domów projektowanych wtedy przez Marka Skrzyńskiego miały nachylenie połaci powyżej 45°.
Największe jednak były problemy techniczne: brak materiałów i nieznajomość nowoczesnych technologii powodowały, że większość powstających wówczas budynków była już w momencie budowy zapóźniona technicznie. – Wtedy nie robiło się ocieplenia podłogi. Zakładało się, że grunt nie zamarza. Kiepska izolacyjność dotyczyła także stropodachów i ścian. Ściany miały współczynnik przenikania ciepła U zdecydowanie gorszy niż obecnie przewidują przepisy. Porządne ściany w owych czasach to była cegła 25 cm, pustka i znowu 12 cm cegły – wspomina Mieszkowski.
Większość powstających w tym czasie domów, szczególnie poza miastem, wznoszono z pustaków żużlobetonowych, często bez stosowania podstawowych zasad prawidłowego budowania. Pokrywano je szkodliwym dla zdrowia eternitem, papą lub płytami z blachy falistej.
To, co kojarzyło się z porządnym budowaniem, to dachówka ceramiczna i ściany trójwarstwowe.
Mówi architekt: Dom-zagroda zaprojektowany dla siebie
Jeśli chodzi o aspekt techniczny, to między tamtym domem a projektowanymi dzisiaj jest absolutna przepaść. Gdy dom był budowany, pomijając trudność w zdobyciu materiałów, pojęcie energooszczędności nie istniało. Ceny energii były stosunkowo niskie. Problemem była nie cena, ale to, aby węgiel w ogóle kupić. Gdy się napaliło w kominku, to w zimowy wieczór można było osiągnąć temperaturę 20oC. Rano jednak było najwyżej 14oC. Było to bardzo nieprzyjemne. W związku z tym opłaty za ogrzewanie i elektryczność w domu były wysokie.
Gdy pięć lat temu zrobiłem kalkulację, co należy zrobić, aby ten dom w sensie technicznym i funkcjonalnym doprowadzić do odpowiedniego stanu i ograniczyć straszne wydatki na energię, wyszło, że wartość robót wyniosłaby około 80% kosztów budowy nowego domu. A jego eksploatacja i tak nadal byłaby droższa niż nowego domu o tej samej powierzchni, rozsądnie zaizolowanego, z dobrą stolarką i nowoczesnym kotłem. Dlaczego? Dom ma bardzo rozległy, rozrzeźbiony rzut. Ma nieocieplone podłogi, ściany mają izolacyjność na poziomie 1/3 obowiązującej dzisiaj. Aby je ocieplić, musiałbym przerobić dach. Do tego dochodziła archaiczna instalacja c.o., wyeksploatowana instalacja elektryczna i nieodpowiednia stolarka (mimo tego, że 30 lat temu była luksusowa – robiona na zamówienie – została wykonana z kiepskiego drewna).
Po przeanalizowaniu potrzebnych prac modernizacyjnych uznałem, że nie warto wchodzić w koszty i dom został sprzedany. Został rozbudowany i zmodernizowany przez nowych właścicieli.
Wojciech Mieszkowski, architekt
Mówi architekt: Domy pod ochroną dachów
Dachy z szerokimi okapami powstające w latach 80. w pracowni Marka Skrzyńskiego znakomicie chroniły ściany domu przed wpływami atmosferycznymi. Większość klientów namówiliśmy na pokrycie dachu dachówką ceramiczną, która z powodzeniem wytrzymała próbę czasu. Dachy były ocieplane wełną mineralną. Nie stosowaliśmy waty szklanej, która jako materiał tańszy często pojawiała się w lokalnym budownictwie wiejskim. W projektach przez nas sprzedawanych ściany domów były z ceramiki. Już wtedy projektowaliśmy ściany trójwarstwowe z warstwą nośną z pustaka szczelinowego o szerokości 25 cm wypełnione 12 cm wełny mineralnej i osłonięte pustakiem połówkowym o szerokości 12 cm. Współczynnik przenikania ciepła k takiej ściany wynosił 0,23 (W/m2.K). W wersji oszczędniejszej i nieco zimniejszej szczelinę między pustakiem Max (29 cm) i cegłą kratówką na zewnątrz wypełnialiśmy 8 cm wełny mineralnej. Wełna nadal spełnia funkcję izolacyjną, nie opadła, gdyż umieszczona między warstwami muru była przytrzymywana kotwami. Rzadko stosowaliśmy styropian, bo wiele lat temu był gorszej jakości, i po latach ocieplona nim ściana na pewno straciła izolacyjność. Porządnie zabezpieczaliśmy przeciwwilgociowo fundamenty i ocieplaliśmy podłogi na gruncie 20 cm keramzytu. Nie znaczy to, że domy nie podlegały i nie podlegają modernizacji. Inwestorzy wymieniają okna, które w tamtych czasach nie były z drewna klejonego, tylko litego i wypaczały się, oraz drewniane elementy deskowania na elewacjach, na przykład na lukarnach i wokół okien. Modernizują instalacje, wymieniają piece c.o. na takie z zamkniętą komorą spalania, które wymagają innego wkładu kominowego. Znamy przypadki zmiany instalacji grawitacyjnej na mechaniczną z umieszczeniem rekuperatora w tak zwanym przygórku, czyli trójkącie wysokiego dachu.
Tomasz Lipiński z pracowni architektonicznej Studio Twórcze Marka Skrzyńskiego
Dom stolbudowski
Opowiada architekt Barbara Kierejewska-Zielińska: – Historię tego domu można opisać jego remontami. Od mniej więcej 20 lat coś w nim modernizujemy i naprawiamy. Przyczyną tego stanu są materiały i wykonawcy. W czasie budowy z jakością jednych i umiejętnościami drugich było dość krucho.
Dom jest wybudowany z prefabrykatów przygotowanych przez firmę Stolbud z Namysłowa. Był tani w budowie i łatwy do wzniesienia dzięki zastosowaniu w większości elementów prefabrykowanych. Jednak okazał się wyjątkowo kosztowny w eksploatacji – trudny do ogrzania i nieszczelny. Niedokładny montaż gotowych elementów (wykonanych z materiałów niskiej jakości) i brak odpowiedniego ocieplenia budynku (co było standardem w ówczesnych latach) utrudniały zimą utrzymanie temperatury na odpowiednio wysokim poziomie. Latem nie było lepiej – dom bardzo się nagrzewał. Te sprawy przesądziły o konieczności zmodernizowania całości.
Nowe okna i elewacje. Gruntowną termomodernizację zapoczątkowała wymiana stolarki okiennej. Miało to miejsce po dziesięciu latach od zamieszkania. Stare okna drewniane typu szwedzkiego (dwie ramy na wspólnym zawiasie połączone zatrzaskami) nie tylko nie spełniały standardów energooszczędności (U = 3,0 W/(m2.K)), ale dodatkowo się wypaczyły i przestały prawidłowo funkcjonować. Trudno było je otworzyć, a kiedy już się to udało, trudno było je zamknąć. Nieszczelności między skrzydłami a ramą stały się tak duże, że swobodnie przedostawały się do środka deszcz i śnieg, nie mówiąc już o dokuczliwych podmuchach wiatru. Dekorowały je stare szaliki poutykane w szpary. Wymieniliśmy je więc na okna szczelne, drewniane o U = 1,5 W/(m2.K).
Przy okazji wymiany okien okazało się, że ściany zewnętrzne są częściowo pozbawione ocieplenia. Są to prefabrykaty z płyt drewnopochodnych, które miały okładzinę zewnętrzną z eternitu płaskiego. Izolację termiczną stanowiła według projektu 10-centymetrowa warstwa wełny mineralnej. W projekcie podawano współczynnik przenikania ciepła takiej ściany U = 0,50 W/(m2.K). Podczas demontażu jednego ze starych okien uszkodzony został fragment jednej ze ścian zewnętrznych. Okazało się wówczas, że wełna mineralna opadła mniej więcej do połowy jej wysokości. Przyjmując, że ocieplenie z wełny zastąpiła pustka powietrzna, wartość współczynnika U wzrosła do 1,03 W/(m2.K). Jasne stało się wtedy, dlaczego dom jest tak trudny do ogrzania zimą.
Ocieplenie ścian od zewnątrz poprzedził demontaż eternitowej okładziny. Zastąpiliśmy ją wodoodporną płytą OSB. Następnie budynek obłożono warstwą 12 cm styropianu , co pozwoliło obniżyć współczynnik U do 0,21 W/(m2.K). Przy okazji nasunięto ocieplenia na ramy okienne tak, by powstały węgarki, które zabezpieczyły styk okien ze ścianą przed ucieczką ciepła.
Elewacje zostały otynkowane i obecnie dom z zewnątrz wygląda jak murowany.
Ocieplenie stropodachu. Kolejnym krokiem w kierunku ciepłego domu była naprawa i ocieplenie stropodachu. Jego konstrukcję stanowiły prefabrykowane wiązary drewniane pokryte blachą. Między elementami konstrukcyjnymi była ułożona wata szklana, a sufit wzmocniony deskami był wykończony płytami paździerzowymi.
Z biegiem czasu pokrycie nie wytrzymało kiepskiego montażu – niedokładnie wykonane obróbki przepuszczały wodę. Izolacja termiczna zaczęła tracić swoje właściwości – była stale zawilgocona i w takim stanie zamarzała. Przestała więc spełniać swoją funkcję. Worki, którymi była zabezpieczona, porwały się – tu swój wkład miała niewątpliwie kuna, która buszowała po poddaszu. Poza tym izolacja i tak miała niedostateczną grubość – standardem na tamte czasy była warstwa 5-centymetrowa.
Najpierw więc wymieniliśmy pokrycie dachu i obróbki blacharskie. Następnie przyszedł czas na docieplenie. Demontaż zamoczonej izolacji był dość trudny – wata pyliła, miniaturowe igiełki wbijały się w skórę. Na jej miejsce została położona wełna mineralna Rockwool grubości 20 cm. Dzięki temu współczynnik przenikania ciepła U zmienił się z 0,74 na 0,16 W/(m2.K).
Remont wnętrza. Defekty obudowy zewnętrznej wpłynęły na stan wnętrz. Woda przedostająca się przez uszkodzony dach zalała sufit. Pojawiły się na nim brązowe plamy. Sufit i ściany wymagały malowania. Miejscami płyty zostały zdemontowane i zastąpione gipsowo-kartonowymi. Przeprowadzony został także remont obu łazienek i kuchni. Wymieniliśmy terakotowe posadzki oraz wszystkie sprzęty sanitarne. Przy okazji zostały gruntownie zmodernizowane instalacje c.o. i wody. Przestarzały kocioł gazowy został zastąpiony nowoczesnym, dwufunkcyjnym. Wraz z nim wymieniliśmy wszystkie grzejniki i przewody doprowadzające do nich ciepłą wodę. Teraz są też dodatkowo zabezpieczone otuliną z polietylenu.
Jeszcze przed nami. Mimo przeprowadzenia tak wielu prac naprawczych i modernizacyjnych dom nadal wymaga zmian. Na modernizację czeka jeszcze wilgotna piwnica. W pokoju, który pierwotnie miał pełnić funkcję pracowni, na podłodze i dolnych partiach ścian pojawiły się wysolenia. W niedługim czasie konieczne będzie przeprowadzenie prac naprawczych podłogi i ścian w piwnicy. Izolacja powłokowa i papa, które zabezpieczały je przed zawilgoceniem, z biegiem lat skruszały i straciły swoje właściwości. Zapewne tylko dzięki temu, że okolica jest sucha, piwnica nie zamaka kompletnie.
Niezbędne jest także ocieplenie podłogi oraz ścian. Zgodnie ze standardami panującymi w latach 80. nie są one ocieplone. Projekt przewidywał jedynie ułożenie pod podłogą 2-centymetrowej warstwy keramzytu.