Spontanicznie i naturalnie
To opowieść o domu, w którym przyroda spotyka się z cywilizacją, a nowoczesność nie odrzuca przeszłości. Wszystko zaczęło się od spontanicznej, odważnej decyzji.
Historia domu krytego gontem zaczyna się jak pełnometrażowy koszmar. Można o nim posłuchać, ale nikt nie chciałby tego przeżyć. Niestety czujemy się w obowiązku tę straszną historię czytelnikowi przedstawić, może ku przestrodze, może ze skąpą nadzieją na dobre albo chociaż umoralniające zakończenie. Otóż małżeństwo, którego dwie córki dorosły i wyprowadziły się już z domu rodzinnego, żyło spokojnie w jednej z miejscowości na terenie Zagłębia. Obok ich domu prowadzony był warsztat samochodowy, ale nieduży i zamykany kulturalnie o 17, tak by hałas nie przeszkadzał sąsiadom w odpoczynku. Nieoczekiwanie jednak właściciel warsztatu postanowił rozwinąć działalność. Związał się z większą firmą. Pewnego poranka, tuż po świtaniu, sąsiadów obudził huk, który trwał nieprzerwanie do późnego wieczora. Terkotaniu maszyn towarzyszyły spaliny i kurz wznoszony przez kursujące bez przerwy ciężarówki. Następnego dnia było tak samo. I kolejnego. Nadzieje, że sytuacja jest tymczasowa, były złudne. Jak powiedziałby Lemony Snicket, znawca wszelakiego przedpiekla: lepiej nawet nie pytać, co wydarzy się dalej, chyba że ktoś chce mieć zmarnowane popołudnie. Firma zaplanowała bowiem ekspansję, zaczęła wykupywać okoliczne działki wraz z domami. Na domiar złego okazało się, że prowadzona przez nią działalność niesie ryzyko dla środowiska naturalnego. W tej sytuacji można było oczywiście walczyć, pisać pisma do władz i kłaść się pod buldożery. Albo postąpić nieco bardziej rozważnie, salwując się ucieczką. Co zrobili bohaterowie opowieści?
– Zdecydowaliśmy się z dnia na dzień. Otoczenie naszego dawnego domu nie było szczególnie piękne ani interesujące, wręcz przeciwnie, dysponowaliśmy wprawdzie dużym ogrodem, ale trzeba było odgradzać się od świata wysokimi roślinami – opowiada właścicielka. – Uznaliśmy więc, że skoro mamy coś zmieniać w życiu, to powinna być realna zmiana. Nie mieliśmy upatrzonej działki ani wybranego projektu domu, a na wyprowadzkę dano nam zaledwie rok. Objechaliśmy całe województwo w poszukiwaniu działki. Bezskutecznie. Wtedy na szczęście przypomnieliśmy sobie o Bielsku-Białej. Zawsze to miasto lubiliśmy – dodaje.
Wreszcie przestrzeń
Teren, na który trafili, spodobał się wszystkim niemal od razu: położony w południowej części miasta, siedem minut jazdy autobusem od zabytkowego śródmieścia, ale jednak na uboczu, przy końcu wtedy jeszcze szutrowej drogi, a przede wszystkim ze wspaniałym widokiem na zbocza Dębowca i Szyndzielni – szeroki górski grzbiet porośnięty buczyną. – Wreszcie wokół nas była przestrzeń, widzieliśmy niebo, góry, drzewa rosnące wzdłuż pobliskiego strumienia. Niedaleko rozciągały się obszary objęte programem Natura 2000. Wystarczyło włożyć buty i w ciągu godziny mogliśmy być w schroniskach. 15 minut samochodem dzieliło nas od Szczyrku, a cała nasza rodzina jeździ na nartach – relacjonuje.
Wielką zaletą było też to, że działka miała już określone warunki zabudowy, nie trzeba było na nie czekać. Bo czas płynął nieubłaganie. Umowę sprzedaży domu podpisali we wrześniu, półtora miesiąca później znaleźli działkę, a w styczniu został w urzędzie złożony projekt przygotowany przez znajome, młode biuro architektoniczne z Gdyni, pracownię Interurban prowadzoną przez Weronikę Juszczyk i Łukasza Piankowskiego. Budowa zaczęła się w marcu. Gdy opuszczali stary dom w październiku, nowy wciąż nie był skończony. Na szczęście ewentualne opóźnienie uwzględniono w umowie z wykonawcą. Ponieważ przekroczył ściśle określony czas zakończenia budowy, inwestorzy na jego koszt przez dwa miesiące mieszkali w bielskim hotelu. Wprowadzili się w styczniu 2012 r.
Ważne decyzje
Inwestorzy nie chcieli dzielić przestrzeni parteru słupami, dlatego surowy, betonowy sufit ma rozpiętość 7 m. Z kolei architektom zależało na tym, by beton był względnie gładki, o równej powierzchni. Rozważane były inne materiały, np. beton monolityczny, nie ma on jednak takiej jakości wykończenia. Dlatego zamówione zostały gotowe, betonowe prefabrykaty – w systemie tzw. filigranów, które są stosowane w budownictwie mieszkaniowym, ale wielorodzinnym. Wielkie płyty po osadzeniu zalewa się jeszcze betonem od góry. Gruby na mniej więcej 40 cm strop można obejrzeć, idąc po schodach. Wykorzystanie prefabrykatów pozwoliło skrócić czas trwania budowy, co było w tym przypadku szczególnie istotne. W efekcie w całej strefie dziennej mamy efektowny licowy beton architektoniczny. Powstałe podczas montażu rdzawe zacieki ukryto pod cienką warstwą farby laserunkowej. Koloryt stropu stał się bardziej jednolity, a beton nadal jest betonem, różnica jest niedostrzegalna dla oka. Zazwyczaj po montażu szczeliny między prefabrykatami są wypełniane i całość jest tynkowana. Tu szczeliny posłużyły do ukrycia przewodów elektrycznych i zamontowania oświetlenia.
Wyczytane z planu
Główne wejście znajduje się w trójkątnym podcieniu, na osi schodów. Choć budynek zdaje się łączyć swoje dwie części, główną bryłę z domkiem letnim (biblioteką), to jednak przejście między nimi znajduje się tylko na zewnątrz. Fragment poddasza, pod którym to przejście się znajduje, zajmuje stryszek – również dostępny tylko z zewnątrz. By ułatwić korzystanie z zewnętrznej biblioteki i skrócić przejście do niej, architekci stworzyli w holu głównej bryły przeszklone drzwi. Obszar pod strychem może pełnić w lecie funkcję zadaszonego tarasu.
Plany domu
Piętro 93,5 m2
rys. Agnieszka i Marek SterniccyTopografia
Działka opada w stronę południową, co było korzystne dla posadowienia domu, a sam spadek podyktował koncepcję architektoniczną. – Wyznajemy zasadę, że z naturą nie należy walczyć. Często to, co się postrzega jako ograniczenia czy odstępstwo od jakiegoś wyobrażenia o idealnej działce, wpływa pozytywnie na projekt. Spadek terenu był dla nas atutem. Wpisaliśmy ten dom w lokalną topografię. Dlatego salon i pozostałe części parteru są na dwóch poziomach – wyjaśnia architekt Łukasz Piankowski z Interurban. Architektom zależało też na tym, by odnieść się w jakiś sposób do przyrodniczego i kulturowego kontekstu miejsca. To miała być architektura nowoczesna, niepowielająca dawnych wzorów, ale jednocześnie podchodząca z szacunkiem do pięknego podgórskiego regionu i jego tradycji budowlanych. – Staramy się tak projektować, by naszych koncepcji nie można było zrealizować gdzie indziej. Postawienie takiego budynku jak ten w innym regionie nie miałoby sensu, on jest ściśle powiązany z miejscem – podkreśla architekt.
Gont i minimalizm
Dom ma powierzchnię 210 m2 i trzy sypialnie na poddaszu. Wychodząc od najprostszej bryły: stodoły z dwuspadowym dachem, projektanci dołożyli część usługową w parterze i spoili ją z resztą domu na poziomie poddasza.
W mniejszej bryle powstała biblioteka, która pozwala się odizolować i wyciszyć. Jest jak letni domek w ogrodzie, zimą ogrzewany kozą. Nie ma innego połączenia z domem niż przez zewnętrzny taras.
Między obiema bryłami powstało przejście, które latem pełni funkcję zadaszonego, chronionego przed słońcem tarasu. Przez podcień widzimy prawie filmowy, wyrazisty kadr: z ogrodem na pierwszym planie i łagodnym, górskim grzbietem na drugim.
Wraz z podcieniem dom ma rzut przypominający ściętą z jednej strony literę V. Dach jest dwuspadowy od frontu, natomiast od strony południowej formalnie ma cztery spadki. Nowoczesność bryły widać w jej geometrii i minimalistycznym detalu: wygląda, jakby ktoś ją wyciął ostrym nożem z papieru.
By zachować czystość tego cięcia: linii oraz płaszczyzn, w specjalnych szczelinach ukryto rynny (o przekroju prostokąta), a drzwi wejściowe zlicowano z elewacją i na pierwszy rzut oka trudno je nawet dostrzec. Od frontu, gdzie widzimy ścianę szczytową budynku, powstał skośny podcień zaakcentowany drewnem jasnej barwy. Dzięki temu podcięciu drzwi wejściowe są chronione przed deszczem przez strop – bryłę tak zaprojektowano, by sama spełniała wszystkie ważne funkcje (bez konieczności stosowania dodatkowych zadaszeń – praktycznych, lecz często zabójczych dla kompozycji).
O lokalnym charakterze domu przesądza wykorzystanie gontu, kojarzonego zazwyczaj z tradycyjnymi budynkami. Coraz trudniej ten materiał dostrzec w okolicy, architekt przyznaje, że widywał go prawie wyłącznie na obiektach sakralnych. A szkoda, bo gont ma dobre własności termiczne, pokryty nim budynek oddycha. Najczęściej stosuje się gont świerkowy lub jodłowy, w domu w Bielsku wykorzystano natomiast nieco rzadszy gont modrzewiowy, który raz zaimpregnowany może być pozostawiony samemu sobie, niekoniecznie wymaga dalszych interwencji.
Pokryto nim nie tylko dach, jak to się robi tradycyjnie, lecz także większość ścian bocznych. Podobne rozwiązanie pamiętamy z domu pod Krakowem z 2011 r. (proj. nsMoonStudio). Dom z Bielska jest jednak od tamtego skromniejszy, nie epatuje dwukondygnacyjnymi przeszkleniami, a użycie na elewacji jasnego i ciemnego drewna sprawia, że wydaje się przyjaźniejszy, bardziej otwarty na przybysza.
Gdzie wiatr huczy i buczy
Gont łupany ma w przekroju kształt klina, podczas montażu powinien być wsuwany jeden w drugi. Jest to szczególnie ważne w regionach, w których warunki atmosferyczne nie zawsze są łagodne.
U stóp Dębowca i Szyndzielni co roku wieje halny, a podmuchy bywają bardzo silne. Na podwórku czy tarasie wszystko musi być przywiązane, nawet kosze na śmieci. Stoi tam specjalny zewnętrzny kominek zabezpieczony ażurową kratką, by wiatr nie rozdmuchiwał paleniska, również sznurem przymocowany do kamienia. Meble tarasowe muszą być ciężkie i stabilne, a na zimę chowane.
Sadzona roślinność też musi być odporniejsza. Sprawdzają się tu gatunki rodzime, z rejonów podgórskich, z palowym systemem korzeniowym, jak sosna, lepiej przystosowane do silnych podmuchów.
– Wiatr gra, szumi, buczy, czasem to jest trudne do zniesienia. Rozpędza się na początku doliny i pierwsze, co napotyka, to nasz dom. To on zbiera całe uderzenie – opowiada właściciel.
Halny nie tylko utrudnił i opóźnił montaż elewacji. Zdarzył się rok, gdy prędkość wiatru osiągnęła 140 km/h. – Miało to znamiona huraganu. Nawet postawny człowiek chodził tylko tam, gdzie wiatr mu pozwalał. Zerwało kilka dachów w okolicy – dodaje.
– Skuteczne w rozbijaniu takich podmuchów i łagodzeniu uderzenia wiatru okazało się przejście między dwoma fragmentami budynku. Wiatr wpada w nie i częściowo traci na sile.
Płaszcz i podszewka
Gont, zaimpregnowany masą bitumiczną, dającą efekt podobny do smołowania, od strony południowej powoli zrzuca tę ciemną powłokę, co nie przeszkadza inwestorom. Chcą, by dom się naturalnie starzał.
Natomiast od frontu wciąż dobrze widać oryginalny zamysł architektów polegający na skontrastowaniu dwóch kolorów drewna modrzewiowego. Dom został bowiem zaprojektowany jak pozytyw-negatyw. Na ściany wymurowane z pustaków (Porotherm) narzucono ciemny płaszcz z gontu. W środku zobaczymy jego jasną podszewkę. Wnętrze parteru, łączące funkcje kuchni, jadalni i salonu, wykończono głównie ciepłym w odcieniu dębem.
Dębowe są parkiet i schody: zarówno ich stopnie klejone z litego drewna i grube na kilkanaście centymetrów, jak i ażurowa osłona z wąskich listew mocowana do stopni i stropu, która daje ładny światłocień.
Z dębowego forniru wykonane są wielkie, gładkie płyty boazerii mocowane na ścianach za stołem, obok kominka oraz przy schodach. Fronty szafek w kuchni wykonano z ryflowanej dębowej okleiny. Dębowy jest stół.
Drewno ma sprawić, by wnętrze, na które składają się duże przeszklenia i beton, było cieplejsze w odbiorze. Kontrasty wprowadzają ciekawe napięcie, przy czym beton nie został potraktowany jak modny ozdobnik, przeciwnie, stanowi kluczowy element. Architekci chcieli pozostawić widoczne elementy betonowej konstrukcji – surowy strop, do którego wykonania użyto betonowych prefabrykatów o względnie gładkiej powierzchni. To licowy beton architektoniczny.
– Cenimy szczerość materiału. Jeśli używamy betonu, to niech będzie widać beton. Jeśli używamy drewna, to jest to prawdziwe drewno, a nie jego imitacja – podkreśla Łukasz Piankowski. – W Polsce mieliśmy znakomite tradycje, jeśli chodzi o betonowe prefabrykaty, jednak w ciągu ostatnich 20 lat zupełnie z nich zrezygnowano. Teraz powoli powracają. To przyszłość w budownictwie i gwarancja jakości – zaznacza.
Otwarty na słońce
Przestrzeń dzienna znajduje się na dwóch poziomach. W najwyższej części ma ponad 7 m wysokości (choć częściowo zasłaniają to schody), przyciąga mieszkańców i żadnego z nich nie izoluje. – W poprzednim domu kuchnia była zamknięta. Praktycznie wszystkie imprezy spędzałam w tej kuchni, nie wiedząc, co się dzieje, o czym się rozmawia – relacjonuje właścicielka. – Teraz jest zupełnie inaczej. Gdy przyjeżdżają dzieci, siadają przy wyspie albo na kuchennych parapetach. Nawet jeśli muszą popracować, gromadzą się w tej wspólnej strefie. W lecie otwieramy drzwi na ogród i salon jeszcze bardziej się powiększa, przenika z zielenią na zewnątrz – mówi.
Dom zaprojektowano tak, by przez cały dzień przyjmował promienie słońca. O wschodzie sięgają sypialni, łazienek. Nieco później kuchni. Popołudniami są w salonie. – To klasyczne ustawienie względem stron świata. Słońce wędruje przez cały budynek, ale nie ma bezpośredniego nasłonecznienia. Taki naturalny cykl jest zdrowy dla domowników – komentuje architekt.
W nagrodę za spontaniczną decyzję właściciele dostali dom, w którym nowoczesność nie oznacza odrzucenia przeszłości, a przyroda spotyka się z cywilizacją. Władze miasta oświetliły szutrową drogę i wylały na niej asfalt, ale pod płot wciąż podchodzą sarny. Szarzejący gont nie eksponuje bryły, co w tak ładnej okolicy jest wielkim atutem.
Los, który na początku prześladował bohaterów, mając do wyboru zakończenie dobre albo umoralniające, szczęśliwie wybrał to pierwsze.
Zdjęcia Małgorzata Góra
Projekt architekci Weronika Juszczyk i Łukasz Piankowski, Pracownia Projektowa Interurban