Cisza w tunelu
Ten dom oddalony jest od pętli autostrady o jedną działkę, czyli około stu metrów. A jednak nazywany jest cichym. Architektom precyzyjnie udało się zaprojektować ciszę i uchronić domowników od hałasu z wielopasmówki.
Szyby nieczynnej kopalni węgla kamiennego oraz osiedle zabytkowych familoków z łamanymi dachami i czerwonymi wnękami okien to pamiątki po przemysłowej przeszłości miasta Czerwionka-Leszczyny, należącego do konurbacji rybnickiej. Na jego obrzeżach, w rejonie, któremu dużo bliżej do wsi niż do miasta, niedaleko węzła autostrady A1 powstał Cichy dom. Cichy, bo zaprojektowany w taki sposób, by odciąć mieszkańców od hałasu z wielopasmówki. Jadąc do Czerwionki, można białą parterową bryłę zobaczyć w przelocie – przez jedną z bram awaryjnych. Trzeba w odpowiednim miejscu zwolnić i dom pojawia się, a zaraz potem znika za ekranami akustycznymi z trocinobetonu, które w tej części trasy utrzymane są w żywicznych tonach. Jesteśmy wszak na Amber One, współczesnym szlaku bursztynowym. Te same ekrany widziane z drugiej strony, jakby od podszewki, zielenią się na przedłużeniu pola pszenicy. Tam rządzi prędkość, tu spokój. Ale motyw zasłaniania i odsłaniania w Cichym domu powróci kilkakrotnie.
Od kosmetyki do rewolucji
Młode małżeństwo najpierw mieszkało w tradycyjnym, wielopokoleniowym domu typowym dla polskiego krajobrazu. Gdy urodziło się im drugie dziecko, zadecydowali o przeprowadzce. Mieli do dyspozycji podłużną działkę sąsiadującą z domem rodziców, położoną równolegle do autostrady. Znaleźli projekt, który im się spodobał, chociaż – jak to dom z katalogu – wymagał korekt. – Nie do końca odpowiadał naszym potrzebom. Zwróciliśmy się o pomoc do architektów – opowiada właścicielka.
– Przyszło do nas młode małżeństwo z projektem domku do adaptacji. Nie przepadamy za podobnymi zleceniami. Projekt przygotowywany na działki abstrakcyjne nigdy nie daje się dobrze ustawić na konkretnej działce. A przecież dom to dla architekta najtrudniejszy kawałek chleba. Powstaje dla ludzi, których trzeba poznać, poobserwować. Należy przewidzieć, jak będzie się rozwijała ich rodzina, jak będą się zmieniały jej potrzeby. Zrobiliśmy jednak, co się dało – opowiada Marek Wawrzyniak, szef rybnickiej pracowni Toprojekt. – Klienci zapłacili, ale wychodząc, zapytali mnie, czy zaprojektowałbym ich dom inaczej. Przytaknąłem. Spytali: jak? Trzeba zaryzykować przygotowanie koncepcji, odpowiedziałem.
– Wyjechaliśmy na wakacje i rozważaliśmy tę propozycję. Pod względem funkcjonalnym pierwszy projekt nie był zły, ale brakowało w nim jakiejś kropki nad i, czegoś osobistego. I w ciągu tygodnia zapadła decyzja. Choć początkowo chcieliśmy tylko kosmetycznych zmian, to skończyło się na rewolucji – uśmiecha się właścicielka.
Na jednym końcu długiej i wąskiej działki (pow. 2850 m2) stał dom rodziców, na drugim – dość wysoki, ceglany dom sąsiadów. Właściciele nie wiedzieli, jaka będzie przyszłość terenu po zachodniej stronie. Od wschodu zaś ciągnął się długi pas ekranów akustycznych z otworem technologicznym, czyli szeroką bramą wjazdową, przez którą całkiem wyraźnie dobiegały dźwięki pojazdów.
– Sąsiedztwo było trudne, bo przypadkowe. Z jednej strony stara zabudowa wykonana z kulturą rzemiosła właściwą dawnym czasom, z drugiej obiekty nowe, a każdy z nich inny. Trudno tam było uchwycić jakiś kontekst przestrzenny, do którego dom mógłby nawiązywać – mówi Karol Wawrzyniak, młody architekt z tej samej, rodzinnej pracowni. – Paradoksalnie względnie uporządkowanym tworem w tym otoczeniu była autostrada. Ale od niej właśnie, ze względu na hałas, chcieliśmy się odciąć. Zastanawialiśmy się, co zrobić, żeby mieszkanie w domu nie było męczące – tłumaczy.
Ważna decyzja
– W starych chałupach okapy pełnią ważną funkcję, bo odprowadzają wodę poza obrys budynku, a latem zaciemniają elewację – mówi Karol Wawrzyniak. – Ten patent ze starego budownictwa zastosowaliśmy w Cichym domu. Łatwo jest wyliczyć kąt padania promieni słonecznych dla określonej szerokości geograficznej w różnych porach roku. Biorąc to pod uwagę, plasterek dachu nad częścią wspólną zrobiliśmy dłuższy od strony południowej. Po prostu wysunęliśmy go dalej za przeszklenia. Dlatego latem, gdy słońce jest wyżej, dach osłania przed jego promieniami wnętrze domu. Z kolei zimą słońce wędruje niżej nad horyzontem i wówczas dach wpuszcza je do salonu – tłumaczy architekt. Podobnie dzieje się w sypialni rodziców i pokojach dziecięcych. Szeroki okap i cofnięte szyby sprawiają, że w lecie południowe światło zatrzymuje się na dole przeszklenia, nie wpada bezpośrednio do wnętrza i nie nagrzewa go. – Podoba mi się budownictwo, które bez żadnych specjalnych mechanizmów współpracuje z przyrodą, w tym przypadku wykorzystując geometrię i astronomię – podsumowuje architekt.
Mieszkalne tunele akustyczne
Tak powstał pomysł stworzenia na działce (na osi północ-południe, równolegle do autostrady) dwóch mieszkalnych tuneli akustycznych. W większym tunelu od strony wschodniej zaprojektowano sypialnie dla dwójki dzieci, garderobę, WC, łazienkę oraz kuchnię połączoną z pralnią i spiżarnią, a także garaż. W mniejszym – masterbedroom i gabinet. Przestrzeń pomiędzy nimi, przykryta płaską płytą, miała się stać terenem wspólnym: strefą dzienną, w której spotykają się dwa pokolenia. Projekt powstał w 2009 roku, budowa ruszyła rok później z dużym udziałem właściciela, który nie miał cierpliwości do niekompetentnych ekip. Brak doświadczenia nadrabiał dokładnością i wielokrotnymi, precyzyjnymi wyliczeniami. Z pomocą ojca wymurował ściany z bloczków silikatowych, własnoręcznie robił tarasy. Po czterech latach budynek (266 m2 powierzchni użytkowej) był gotowy.
Dojazd do niego ciągnie się wzdłuż wschodniej granicy działki, utwardzony ażurowymi, wielootworowymi płytami betonowymi, które przepuszczają wodę i pędy roślin. Dzięki temu z większej odległości są mało widoczne, giną w trawie. Ściana, która wita przyjeżdżających, jest prawie całkiem ślepa. Budynek od tej strony sprowadzony został do minimum. To długi biały pas, na środku którego we wnęce zlokalizowano główne wejście. Biegnie tam ścieżka wyłożona bielejącym w słońcu pasem lastryka. Architekci porównują ją do języka: wychodzi na zewnątrz, jak z ust, ale także ciągnie się dalej w środku.
Lastryko ma długą, szlachetną historię i włoską proweniencję, ale w Polsce wciąż jeszcze kojarzy się z tanimi nagrobkami. – Zostało u nas straszliwie zwulgaryzowane w czasach słusznie minionych. Myślę, że warto odkryć je ponownie – podkreśla Marek Wawrzyniak. Pod ścianą jego pracowni w Rybniku stoją różnobarwne próbki, bo architekci wspólnie z wykonawcą długo szukali kolorystyki odpowiedniej dla Cichego domu. Sprawdzali też, jaka wielkość kruszywa wrzuconego do białego, cementowego mleczka da najlepszy efekt. Ostatecznie zdecydowali się na barwę bardzo jasną, bliską bieli. Przestrzeń wejścia jest symetryczna i bardzo konsekwentnie zaprojektowana: cały otwór w ścianie przeszklono, z lastryko powstał niewielki kubik, na którym można usiąść, z kolei rośliny zostały posadzone w prostokątnym otworze wyciętym w posadzce. Nie od razu w wypolerowanych powierzchniach widać zarysy bladożółtych, bladobrązowych, miejscami błękitnych kamieni – różne odcienie Białej Marianny, marmuru z dolnośląskiego kamieniołomu Romanowo. Ale dostrzeżone tworzą nową, ciekawą warstwę w odbiorze domu. Kto tu usiądzie w ciepły dzień, czekając na otwarcie drzwi, nad głową mając tylko błękit i trójkątne płótno żaglowe chroniące tę głowę przed słońcem, nie opędzi się od śródziemnomorskich skojarzeń. Minimalistyczny efekt osłabiają tylko przesadnie wyeksponowane ramy okienne – wpadka niedoświadczonego wykonawcy.
Wyczytane z planu
W domu bardzo czytelnie wyznaczone są strefy prywatne: jedna należąca do dzieci, druga do rodziców. Położone są naprzeciw siebie, przy czym sypialnie bezpośrednio od południa. Właścicielom zależało na tym, by każdy z własnego pokoju miał ładny widok na ogród. Również wejścia do tych stref zaprojektowano na jednej osi. Przestrzeń przeznaczoną dla dorosłych (na którą składają się sypialnia, garderoba i łazienka) ukryto za drzwiami w ścianie salonu, natomiast korytarz prowadzący do części dziecięcej jest otwarty. Umieszczono przy nim WC dla gości odwiedzających dom oraz dziecięcą łazienkę, a dalej garderobę. Wygodnie, bo po prawej stronie od głównego wejścia położona jest w domu kuchnia. Wysokie, poziome okno nad zlewem wpuszcza tu naturalne światło. Kuchnia połączona została z obszernym pomieszczeniem gospodarczym (właściciele trzymają tu nawet suchy chleb dla konia sąsiadów), to zaś bezpośrednio z garażem. Większe zakupy można od razu zostawić w spiżarni albo przenieść z garażu do kuchni.
Zgoda na niezależność
Biały jęzor lastryka w niektórych miejscach popękał, ale rysy wprowadziły element naturalności, bardzo pożądany w ascetycznych przestrzeniach. Podoba się architektom i właścicielom. – Wykonaliśmy punkty dylatacyjne, a szczelina i tak powstała tam, gdzie chciała – opowiada Karol Wawrzyniak. – Dziś myślę, że trzeba było jej na to pozwolić i w ogóle nie robić dylatacji. Naturalnie powstałe rysy nie mają tego bezdusznego charakteru, jaki widać w wykonanych pod linijkę cięciach. Można je wypełnić metalem lub żywicą i w ten sposób dodatkowo podkreślić. Pęknięte płyty przypominają skały. W nich też szczeliny pojawiają się zwykle tam, gdzie przebiega żyła. Dom po prostu zaczął żyć, zyskał niezależność i trzeba się na to zgodzić – tłumaczy architekt.
Lastryko wchodzi do domu przez przeszklony przedsionek i sięga w głąb, umownie rozdzielając przestrzeń strefy dziennej na dwie części. Na jego końcu (na osi wejścia) zaprojektowano prostą bryłę kominka oblicowanego tym samym materiałem. Lastryko kilka lat temu w wielkim stylu powróciło na strony magazynów wnętrzarskich i robi dużą karierę na targach od Mediolanu po Paryż. Dom, którego projekt ma prawie 10 lat, w pewnym stopniu antycypował te międzynarodowe trendy.
Jak wyjaśniają architekci, w polskim klimacie taras umieszczany zwyczajowo od południa może być w lecie zbyt rozgrzany i przez to niekomfortowy. Dlatego tu zdecydowano się na dwa tarasy położone na obu, całkowicie przeszklonych krańcach części wspólnej. Mniejszy od północy przedłuża jadalnię, a większy, od południa – obszar wypoczynkowy. Pierwszy służy podczas najgorętszych dni lata, drugi – wczesną wiosną i późnym latem. Każdy flankują zewnętrzne ściany budynku, które przy dobrej, bezwietrznej pogodzie prawie do minimum ograniczają dźwięki dochodzące z autostrady, zapewniając też mieszkańcom większą prywatność. Gdy milkną głosy ludzi, na tarasie słychać tylko gruchanie gołębi grzywaczy.
Unoszenie horyzontu
Ustawienie domu na osi północ-południe miało swoje konsekwencje. Salon i duży taras wychodziły wprost na dość wysoki, ceglany budynek sąsiada. Dlatego od początku elementem koncepcji był ogród zaprojektowany w taki sposób, by niechciane widoki ukryć lub zmodyfikować. Na południowym krańcu działki postawiono betonowy mur oporowy osłonięty od ulicy rzędem drzew: bordowolistną odmianą śliwy wiśniowej, klonami, jarzębem szwedzkim. Mur pozwolił podnieść teren i ukryć jedną kondygnację domu sąsiada. – Efekt miał być taki jak we francuskim ogrodzie barokowym, który udawał, że jest większy niż naprawdę, że sięga aż po horyzont. Unosząc powierzchnię na całej długości o 2 m, my również zaburzyliśmy perspektywę – wyjaśnia Karol Wawrzyniak i porównuje ogród do zielonego morza. Trawnik bowiem nie tylko unosi się, lecz także faluje. – Gdyby chcieć wykreślić te linie, to sinusoidom po prawej odpowiadałyby cosinusy po lewej, wybrzuszeniom – doliny. Na zasadzie połączenia dwóch przeciwnych fal – tłumaczy architekt. W ten sposób światło i cień stają się wyrazistsze, nierówny grunt podkreśla zmiany, jakie zachodzą w przyrodzie. – Nie chcieliśmy ogrodu, który trzeba plewić. A z kolei zwykły płaski trawnik wydawał się nam nudny. Z górek zadowolone są zwłaszcza dzieci. Z całej okolicy przychodzą się tu turlać – dopowiada właścicielka.
– Takich pagórków nie wystarczy narysować, trzeba je jeszcze wykonać. Pan obsługujący koparkę okazał się prawdziwym mistrzem. Bardzo delikatnie, patrząc na ruchy moich rąk, modelował ziemię. Ale ktoś potem musiał te górki łopatą uklepać – opowiada Marek Wawrzyniak. – Kiedyś architekt to był taki najmądrzejszy z budowlańców. Był majstrem, czyli więcej od innych myślał, mniej przerzucał kamieni. Potem przyszedł Włoch Andrea Palladio i zaczął w swoich traktatach przekonywać, że architekt to człowiek sztuki. I tak się utarło. Tymczasem my w naszej pracowni chętnie wracamy do dawnych, przedpalladiańskich czasów. Sami pracujemy na budowie. Na Śląsku na niewykwalifikowanego pracownika mówi się handlanger i taką funkcję tu przez chwilę pełniliśmy. Przez trzy dni, żeby wszystkiego należycie dopilnować w ogrodzie, byliśmy pracownikami fizycznymi – podkreśla nie bez dumy.
Gdy słońce się chowa, cienie popychanych wiatrem chmur ruszają przed siebie po nierównej, miękkiej powierzchni. Za nimi duży chrabąszcz o ciemnym pancerzu – niestrudzona, sumienna, wiecznie zabiegana samobieżna kosiarka. Chwieją się miskanty pod płotem. Elementem kompozycji ogrodu ma być ściana postawiona od strony zachodniej, a za nią szpaler brzóz. Architektom zależało na tym, by kształtować kolejne plany i budować głębię nie tylko w osi długiej, ale też na szerokości. Nieotynkowany jeszcze mur podpowiada, jak to może w przyszłości wyglądać.
Projekt architekci Marek Wawrzyniak, karol Wawrzyniak, Łukasz Sosnowicz, Inżynier Izabella Groborz-Musik, pracownia Toprojekt